wtorek, 12 maja 2015

Paradoks życia

Jakiś czas temu, na lekcji chemii, nauczyciel podzielił się z nami drobną anegdotą na temat ludzkiego życia. Ujawnił nam coś, co normalnemu człowiekowi nie przeszłoby przez myśl, gdyż wydawałoby mu się to niedorzecznością i wyolbrzymieniem. 
     Każdy z nas wie, iż do życia niezbędny jest nam tlen. Jest to pierwiastek, który szczególnie oddziałuje na nasze życie, powodując, że możemy oddychać i być pewni, iż dzięki niemu wszystkie niezbędne procesy w naszym organizmie będą przebiegały pomyślnie. Jest jednak pewien haczyk. Tlen, tak samo daje nam życie, jak i nam je odbiera. Dokładnie. Gdybyśmy dłuższy czas oddychali czystym tlenem, zostalibyśmy zdmuchnięci z tego świata, niczym pionki do gry planszowej, które, wskutek nagłego porywu wiatru, przewracają się i sieją zamęt na kolorowym polu. Nie w mojej mocy rozprawianie na tematy związane z nauką przyrodniczą, jaką jest chemia gdyż moje pojęcie o niej ogranicza się do skrupulatnie zawężonej podstawy programowej, toteż powstrzymam się od dalszych rozważań. Temat ten, na tyle jednak mnie zainteresował, iż postanowiłam w niniejszej pracy poddać pod lupę ogół ludzkiego życia. Pragnę zastanowić się nad sensem istnienia, nad motywami, jakie kierowały Stwórcą, by stworzyć człowieka i cały otaczający go świat oraz wszechświat. Jest to z pewnością niełatwy orzech do zgryzienia, ale czymże byłoby życie bez stawiania sobie wyzwań i wykraczania poza własne, dotąd znane nam, możliwości? Mam nadzieję, że jesteście tego samego zdania, co ja i podejmiecie się dalszej podróży w głąb moich refleksji.
Nie wiem jak wam, ale w związku z powyższym tematem, jedynym, co przychodzi mi na myśl jest trafna sentencja, widniejąca na stronie pewnego dzieła literackiego, pt. „Złodziejka książek”: „Kiedyś wszyscy umrzemy”. Zdecydowanie, te trzy słowa reprezentują sobą najprawdziwszą prawdę, która z pewnością nie jest dla nas czymś odkrywczym. O tym, że umrze, wie chyba każdy z nas. W takim razie, dlaczego, mimo tego, że nasz los jest przesądzony, udaje nam się żyć? Dlaczego udaje nam się czerpać z życia jak najwięcej, skoro (zgodnie z dogmatami naszej katolickiej wiary), prawdziwe życie rozpoczyna się dopiero po śmierci u boku Boga Ojca? Jaki jest sens uczestnictwa w spektaklu zatytułowanym „życie na ziemi”? Do tak wielkich rozmyślań skłoniła mnie właśnie owa anegdota zasłyszana na lekcji chemii, całkowicie niezwiązana z ówczesnym tematem lekcji. To ciekawe, jak mały zalążek jest w stanie rozrosnąć się do, olbrzymich rozmiarów, dorosłej rośliny. Taką roślinę stworzę przy użyciu słów i olbrzymiego arsenału myśli, które w chwili obecnej kotłują się w mojej młodzieńczej głowie. Zabiorę Was w podróż przez schemat życia potencjalnego człowieka. Przedstawię jego troski, pragnienia i pobudki, które kierują nim w osiąganiu pełni człowieczeństwa i czerpania wielkiej ilości pozytywów, wynikających z egzystencji.
Spróbujmy wyobrazić sobie małe dziecko. Dziecko, które dopiero co przyszło na świat. Właściwie, możemy mówić o niemowlęciu. Czym odznacza się niemowlę? Co sobą reprezentuje? Z pewnością jest tak samo piękną i cudowną istotą, jak my wszyscy i ma pełnię przysługujących mu praw. Posiada kochającą rodzinę, która prowadzi je przez życie w pierwszych jego chwilach. Uczy odróżniać dobro od zła. Gdy owe dziecko podrośnie, zaczyna myśleć na własny rachunek. Powoli odnajduje się pośród dziesiątek, a nawet setek ludzi podobnych do siebie i czerpie wzorce z ich zachowań. Gdy osiągnie wiek młodzieńczy, zaczyna stawiać sobie cele. Podejmuje naukę w szkole, dąży do realizacji swoich pragnień i marzeń. Nadchodzi czas, w którym niedawne dziecko przeobraża się w osobę dorosłą, znajduje, gwarantujące utrzymanie, zatrudnienie, zakłada rodzinę, wydaje na świat potomstwo i cały cykl powtarza się od nowa. Tak oto prezentuje się typowy schemat życia. Te same cele, ta sama kolejność, następujących po sobie, elementów układanki.  Na końcu cyklu przychodzi śmierć, a na miejscu ludzi, którzy wypełnili swoje powołanie, pojawiają się nowe osoby i powtórnie krąg się zamyka. Tak działa życie. Jak więc dobrze je przeżyć? Jakie środki przedsięwziąć, by zakończyć je z pełną satysfakcją i, wypełniającym wnętrze, spełnieniem?
Przyznaję się bez bicia, iż jestem stuprocentową pesymistką i widzę wszystko w ciemnych barwach. Moje perspektywy ściśle powiązane z przyszłością przybierają coraz to bardziej okrojony kształt, gdyż nie ma w nich miejsca na jasne, kolorowe barwy, które nadałyby kunsztu i odrobiny słodyczy mojemu przyszłemu życiu. Z tego powodu, również mój nastrój i postrzeganie świata są w maksymalnym stopniu pesymistyczne i niezachęcające do dalszego egzystowania. Cieszę się, że jestem tego świadoma, bo inaczej byłoby ze mną naprawdę źle. Próbuję spojrzeć czasami na świat przez tzw. „różowe okulary”, oczywiście z dozą niezbędnego realizmu, ale uwierzcie, że jest to niezwykle trudne. Dlatego też, przychodzę do Was z misją, by wszystkie dotychczasowe troski i zmartwienia porzucić, na rzecz pełniejszego życia, w blasku kolorowej chwały. Pragnę przejść metamorfozę i jestem w stanie przedsięwziąć w tym kierunku odpowiednie kroki. Postaram się uzbroić w, niewielki na początek, bagaż optymizmu i pokazać się światu z odrobinę lepszej strony. Co skłoniło mnie do tak nagłego ujawnienia cząstki siebie? Moim zamysłem jest uświadomienie Wam, że nie wystarczy wpasować się w podstawowe schematy ludzkiego życia wymienione wyżej, a wręcz całkowicie je wzbogacić i stworzyć na swój własny sposób. Ilu ludzi zmuszonych jest pożegnać się ze światem, na którym, wskutek bierności, nie pozostawiło po sobie żadnego śladu? Zapewne kojarzycie bardzo powszechną maksymę Horacego o treści: „Carpe diem”, co dosłownie oznacza: „chwytaj dzień”. Jest to zachęta do traktowania każdego dnia naszego cennego życia w taki sposób, jakby był naszym ostatnim. Należy czerpać z życia wszystko co dobre, bez względu na ilość. Jeżeli chociaż niewielki przedmiot, czy też na pozór normalne zdarzenie wywoła, choćby cień, pozytywnego uśmiechu na naszej twarzy, nie należy wahać się ani chwili, a tylko przystąpić do działania. Wielu ludzi zapomina o tym, jak ważne w naszym życiu są marzenia. Jak ogromne znaczenie mają nasze pragnienia, chęci i stawiane sobie cele. Jak bezcenne jest uczucie, w którym, wskutek pomyślnych działań, w końcu osiągamy spełnienie, ładujemy baterie i stawiamy sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Cały świat stoi przez nami otworem. Nie bez powodu jest on bogaty w tak olbrzymi zasób dóbr. To wszystko jest w zasięgu naszych rąk. Wystarczy tylko chcieć. Jak to mówią: „Dla chcącego nic trudnego”. Jeżeli ja, zaawansowana pesymistka, która swoim podejściem do świata przysłoniła pozytywny wzgląd na otaczające nas uniwersum wielu osobom, decyduję się na metamorfozę o 180 stopni, Wam również proponuję zastanowić się nad sensem istnienia i Waszym powołaniem. Nie bierzcie sobie do serca twierdzeń odnośnie nieuniknionej śmierci, bądź braku sensu w życiu pełnią życia. Jedyne, co jest całkowicie pozbawione sensu to właśnie tego typu „mądrości”. Pamiętajcie, nie jesteście w stanie stwierdzić, co spotka Was jutro. Korzystajcie z życia, żeby u kresu sił móc powiedzieć: „Przeżyłem swoje życie, najlepiej, jak potrafiłem. Zgłębiłem jego tajniki i zaznajomiłem się z jego działaniem. Jestem szczęśliwym i doświadczonym człowiekiem, któremu niestraszna śmierć”. Z własnego doświadczenia wiem, ile dziennego czasu poświęcałam na użalanie się nad sobą. Wskutek mojej nieuwagi, upłynęło mi kilka lat życia, które zostały zaliczone w stanie całkowitej bierności. Zobowiązuję się spojrzeć na świat pod nieco innym kątem. Tego samego oczekuję od Was. Zróbcie to dla siebie samych. Gwarantuję Wam, że nie tylko Wy odczujecie pozytywny dreszczyk emocji, ale, że udzieli się on również Waszym bliskim, z którymi będziecie mogli dzielić ową radość i brnąć przez życie w stanie całkowitego zaabsorbowania jego idealną formą. Wszystko ma taki kształt, jaki sami wykreujecie we własnym umyśle. To Wy jesteście architektami świata i to Wy decydujecie o jego ostatecznym kształcie. Czekam na Wasze przemyślenia na ten temat.


niedziela, 26 kwietnia 2015

"Kto czyta książki, żyje podwójnie"

       Książki, książki, książki… Cóż można napisać o książkach? W moim mniemaniu, nic innego, jak szereg pochlebnych superlatyw… Pochlebnych superlatyw, cóż… Wyczuwam dość poważny błąd stylistyczny, a czemuż to? Dlatego, że superlatywy same w sobie są pochlebne, logiczne, prawda? Ale nie cofnę owego błędu, gdyż o tworach przewodnich nie jestem w stanie pisać inaczej, aniżeli pozytywnie, posuwając się aż do błędów językowych. Książki są dla mnie ostoją w trudnych chwilach. Nauczyły mnie wielu wartości, które diametralnie zmieniły moje poglądy na otaczającą nas poszarzałą rzeczywistość. Dlaczego poszarzałą? To temat na osobny wpis. Wracając… Dzięki plikom wątłych kartek nauczyłam się marzyć… Dosłownie. Oddziałują one ma mnie w nienazwany dotąd sposób. Przynajmniej ja nie znalazłam odpowiedniego określenia. Mogłabym pisać o nich w dzień i noc. Bezustannie. Kocham je bezwarunkowo i będę trwać w owej miłości do końca moich dni. Ciekawe jest to, że nikt szczególnie nie zaszczepił we mnie „narkotyku”, jakim jest niewidoczna, niewyczuwalna i bezwonna substancja, która, mimo swojej bezpłciowości, wytwarza tak silne pole oddziaływania, iż nic nie jest w stanie jej zahamować. Emanuje niebywale silnie i również niewyczuwalnie. Dociera do duszy, roztacza istne piekło we wnętrzu. Obejmuje w posiadanie wszystkie organelle ludzkie, nie zna litości. Nie wyznaje wyzwolenia, aczkolwiek wybiórczość owszem. Działa wybiórcza i nie da się temu zaprzeczyć. W przypadku biernych podmiotów ludzkich przechodzi bez echa. Działa na osoby wrażliwe i podatne na piękno otaczającego nas uniwersum. Wiem to z własnego doświadczenia. Czuję się zaszczycona, że to ja, niby niepozorna osóbka, doznałam objawienia i zostałam – może to nie jest odpowiednie słowo – obarczona owym brzemieniem i niosę je ze sobą przez życie. Takowe brzemię nie hańbi, a wręcz otwiera wrota duszy i staje otworem przed nowinkami z rozgrywającego się wokół nas spektaklu człowieczego życia. Mam w zwyczaju chwytać się wielu wątków jednocześnie, toteż zwracajcie mi uwagę, gdyby podobne sytuacje były aż nadto nieznośne. Postanowiłam dzielić się w Wami moimi przemyśleniami, by wyzbyć się tego brzydkiego nawyku! Otóż to! Roztkliwianiu się mówimy stanowcze nie! Taka dygresja odnośnie niewyżycia literackiego niezwykle pragmatycznej autorki. Przepraszam i wracam do tematu:)
 Pozwólcie, że cofniemy się nieco wstecz, jakieś sześć lat, może siedem, w porywach do ośmiu (dzięki, tato:). Kim ja wtedy byłam? Kim byliście Wy? Hmmm… Wydaje mi się, że kończyłam  szkołę podstawową. O ile się nie mylę, była to klasa I. Pierwsze zetknięcie z książką, dokładnie lekturą szkolną. Uszczuplając, był to „Kubuś Puchatek”. Tak! Wszyscy kochamy Kubusia! Głęboko wierzę, że i Wy mieliście szansę przeżyć dzieciństwo w objęciach tego wspaniałego niedźwiadka. Wierzę również, że nie raz mieliście okazję znaleźć się w jego wyimaginowanym świecie i przeżywać przygody, które nieodwracalnie zaszczepiły w Was chęć zdobycia kuli ziemskiej i nauczyły przebojowości, tak charakterystycznej u małych dzieci, dla których baśniowy świat jest jedną wielką zagadką i nieodkrytą skrzynią skarbów, kryjącą niekończące się złoża klejnotów, które wraz z wiekiem, niestety, tracą na blasku. Bo przecież, wskutek ciągłego noszenia, bądź przekładania, srebro, czy złoto traci swą naturalną, bajeczną barwę, która lśni i gotowa byłaby swym blaskiem oświecić nam najgłębszy i najciemniejszy tunel. Wobec takiego obrotu sprawy, możemy oczywiście owe surowce wyczyścić, ale czy choć w niewielkiej części zbliżymy je do ich pierwotnego stanu? Czy pozbawimy rys i śladów użytkowania? Oczywiście, że nie. Powiem Wam jednak coś ciekawego. Powyższe dobra materialne możemy bez problemu przyrównać do ludzi. Owszem, do zwykłych ludzi. Nas. Potencjalnych zjadaczy chleba. Czyż nie będzie rozsądnym wytłumaczenie, jakoby owe twory nabierały doświadczenia, wzbogacały swą egzystencję o nowe, nieznane dotąd cechy? Czy nie logiczne wydaje się, iż dziecko wskutek pielęgnowania ze strony rodziców i otoczenia, staje się ulepszoną wersją samego siebie? Staje się bogate w zasoby? To samo tyczy się dóbr materialnych. Każde używane dobro posiada głębokie, nieodkryte oblicze. Jest niczym niekończąca się studnia doświadczenia i przeżyć. Wskutek użytkowania, nabywa nowe zabrudzenia, nowe rysy, skazy. Ale nacechowane tylko i wyłącznie pozytywnie. Każdy defekt skrywa piękną historię. Nie zawsze jest ona piękna w suchej postaci, ale z pewnością pociągnęła za sobą wiele skutków, które kiedyś znajdą ujście w wodospadzie dobra i pomyślnej rekonwalescencji. Aby nieco przybliżyć Wam mój tok rozumowania podam najzwyklejszy przykład z życia wzięty. Przypomnijcie sobie jakikolwiek przedmiot w Waszym rodzinnym spichlerzu pamiątek. Pierścionek po prababci, wiekowy obraz, bądź imbryk do herbaty, wyraźnie nienadający się do użytku, a jednak zajmujący honorową pozycję w Waszych domach. Albo fotografie. Mogą to być nawet fotografie przodków, czy też fotografie zabytkowych obiektów, które w jakikolwiek sposób przypominają Wam o rodzinie, przyjemnych epizodach z życia. Czy zgodzicie się ze mną, że każdy z wymienionych wcześniej obiektów emanuje dziwną, aczkolwiek swoistą energią? Dlaczego odziedziczony przedmiot zawsze staracie się wyszczególnić i dlaczego zajmuje on tytularne miejsce w Waszym sercu? Odpowiedź jest nadal ta sama: historia. Każdy taki eksponat gromadzi w sobie przepiękną formę historii. Waszej historii. Identyfikujecie się z nią i staracie się odnaleźć w niej cząstkę siebie, jak wielu poświęceń by to nie wymagało. Jest to rzecz jak najbardziej normalna i poważana w społeczeństwie. Ale dlaczego o tym wspomniałam? Wbrew jakimkolwiek twierdzeniom, nie był to wynik mojego chaotycznego sposobu pokładu myśli, a wstęp do rozwinięcia przewodniego tematu. Czy to nie brzmi chaotycznie? Nic na to nie poradzę, nawyk jest silniejszy ode mnie J. Czy nie wydaje Wam się, że to uczucie znajduje również ostoję w… czym?... książkach? Tak! Właśnie do tego dążę. Każda książka, jakiegokolwiek nie byłaby gatunku posiada równie olbrzymi arsenał owego nienazwanego uczucia i przechodzi z pokolenia na pokolenie. Aleksander Hercen powiedział kiedyś: „Ginęły państwa, społeczeństwa, ple­miona i na­rody, a książka po­zos­ta­wała. Rośnie ona i roz­wi­ja się ra­zem z postępem ludzkości”. Odnoszę nieodparte wrażenie, iż książka nigdy nie zginie. Może niekoniecznie jej materialna postać, bardzo łatwo jest bowiem ją zniszczyć i nieodwracalnie poturbować, ale z pewnością płynące z niej nauki będą bezustannie żywe i bezkresne. To, co autor pragnął przekazać nam pisząc daną książkę nie jest tylko i wyłącznie jednoimiennym skojarzeniem, maksymą, morałem. Tyle, ile na świecie charakterów, tyle jest przekładów utworów poetyckich i ogólnych wrażeń po zapoznaniu się z daną historią. Można by zasugerować, jakoby nie wszystkie książki zasługują na miano wzorców, ale gdyby bliżej przyjrzeć się każdej z osobna, nawet na pozór wątła książka kryje w sobie to drugie dno. Nie każdemu jest dane je ujrzeć i zagłębić się w jego oparach, ale nie należy ustawać w poszukiwaniach i, bez względu na wszystko, dążyć do celu. Osobiście przyznaję, iż książki również kupuję. Nie opieram się tylko na pozycjach z biblioteki, gdyż nie zawsze są one wyposażone w pozycje przeze mnie adorowane. Niestety, zapachu książki nowej, a zużytej, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, nie ma co porównywać. Przoduje zdecydowanie ta druga, aczkolwiek, wskutek pożyczania i dzielenia się własnym zbiorami z innymi, łatwo można chociaż częściowo zbliżyć obie do siebie. Podzielę się z Wami moją sugestią, którą napotkałam ostatnio na pewnej stronie poświęconej książkom. Postanowiłam w każdej książce pozostawiać niewinną i anonimową wiadomość z zarysem refleksji, które zagościły w moim umyśle po zanurzeniu się w świat przedstawiony w danej pozycji. Może Wy również spróbujecie czegoś podobnego? Jest to z pewnością bardzo ciekawe i niezwykle motywujące. Po niedługim czasie, może ktoś inny dołączy do eksperymentu i przeobrazi się on w bardzo przyjemną formę komunikacji międzyludzkiej. Życzę powodzenia i liczę na Wasze relacje.
 Czego jeszcze możemy doszukiwać się w plikach wątłych, pożółkłych kartek, pokrytych czarnymi znaczkami, które ułożone w odpowiedni i zwarty sposób tworzą sensowny scenariusz i w kontakcie z bezkresnością ludzkiej wyobraźni przeobrażają się w istne apogeum możliwości ziemskich? Zastanówmy się nad tym, jak ważna jest w tym procesie zdolność marzeń. Jest to kolejny temat, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Dodatkowy temat na wpis. Dam się ponieść, ponownie. Wracając do myśli przewodniej… Czymże byłoby czytanie bez udziału naszych komórek mózgowych odpowiedzialnych za marzenia, abstrakcyjne myślenie i zdolność postrzegania świata w różowych okularach? To byłoby coś… coś… strasznego! Nie mieści mi się to w głowie. Bylibyśmy niewolnikami tego świata. Nieco dobitnie powiedziane, ale zupełnie prawdziwe. Nic innego nie przychodzi mi do głowy, a mówią, że pierwsza myśl zawsze jest najlepsza. Zdaję się na łaskę i niełaskę mojego instynktu. Mam do Was jedno małe pytanko. Czy tylko ja żyję w wielu równoległych światach, niekoniecznie narzuconych przez autorów książek, ale ściśle nimi inspirowanych i prowadzę jednocześnie wiele żyć? Czy przed snem, bądź  w chwilach całkowitej ignorancji nie uciekacie w myślach do świata wytworzonego w Waszym umyśle i nie poddajecie się wirowi „realistycznych inaczej” równoległych światów? Nie wierzę, że tylko ja jestem tak pokręcona. Ślepo wierzę, że jestem jedyna w swoim rodzaju i nigdzie nie ma kopii, bądź wadliwej, czy też ulepszonej wersji mnie i żyję tylko i wyłącznie na własny rachunek, ale doskonale wiem, że chwile zatracenia i tzw. „odpłynięcia” miewa każdy potencjalny przedstawiciel rasy ludzkiej. Nie da się tego ukryć i w żaden sposób temu zaprzeczyć. Nawet nie próbujcie. Dla ludzi młodych jest to forma ucieczki i formowania idealnych scenariuszy miłosnych, związanych z przyszłością i wkroczeniem w dorosłość. Z kolei, dla tych, już doświadczonych na arenie życia, może to być ucieczka od trosk dnia codziennego i sposób na chandrę związaną z macierzyństwem, czy też przemijającą młodością. Jest to niezawodna forma relaksu, powstająca tylko dla nas i u nas. Nic i nikt nie jest w stanie nas jej pozbawić jak i zmusić do usunięcia. Nie posiada limitów. Jest nieprzebrana. Też uważacie, że to niezwykle piękne i pobudzające do życia? Wątpię, że jest inaczej. Nie bez powodu mówi się, że książka pod każdym względem przewyższa ekranizację filmową, czy serialową. Kino akcji, nawet to najbardziej ekstremalne posiada limit efektów specjalnych i wyznaczony zakres elementów fantastycznych. Z książką nie ma tego problemu. Dlatego też, przy okazji, zalecam najpierw przeczytać książkę, a dopiero potem zabrać się za film.
 Książki, książki, książki wszędzie książki… Posiadacie w Swoich domostwach jakiekolwiek zbiory literatury? Z chęcią zapoznam się z Waszymi upodobaniami  literackimi. O gustach się nie dyskutuje, ale zaprezentować się od strony całkowicie anonimowej, obejmującej tylko owy zakres, nie zaszkodzi. Chciałabym, aby dzisiejsze dzieci, młodzież i młodzi dorośli dorastali w dobie książek. Chciałabym również, by urządzenia elektroniczne zaprzestały inwazji i nie bezcześciły rozumów podatnych na złamania. Czyż to nie ironiczne? Niewyżyta literacko nastolatka sugeruje, by elektronika nie szła do przodu, a powróciły czasy papierowych form rozrywki, by dzieci i młodzież czytały książki oraz, by cały świat powrócił do czasów sprzed kilkudziesięciu lat. Próbuje zreformować świat, też coś… Nie. Nie zgadzam się. Ja tylko usiłuję znaleźć ludzi podobnych do mnie. Usiłuję dotrzeć do nich i dzielić z nimi swoje pasje. Chcę zobaczyć, ilu ludzi myśli podobnie jak ja. Jest to ekscytujące i bardzo budujące. Jak postrzegacie dzisiejszy system wartości młodzieży? Jaki jest Wasz stosunek do książek? Czy zaszczepiliście w Waszych pociechach zamiłowanie do czytania, bądź macie to w planach? Podzielcie się Swoimi refleksjami. Jestem otwarta na wszelkie komentarze i wolne przemyślenia. A może są historie, które wywarły na Was ogromne wrażenie i chcecie podzielić się kilkoma tytułami z innymi? Wypiszcie je, a z pewnością i ja, w niedługim czasie, przyłączę się do rozważań. Życzę wielu miłych chwil podczas czytania i przeżycia ogromu fascynujących przygód. Zdobywajcie nowe doświadczenia i bądźcie otwarci na wszelkiego rodzaju literaturę. Pamiętajcie: KTO CZYTA, NIE BŁĄDZI. :) 




sobota, 25 kwietnia 2015

Abda to ja :)

 Witam wszystkich! 

Nazywam się... Mój pseudonim to Abda. Niniejszy blog został założony ze względu na moje niewyżycie literackie, jak ja to nazywam. Kocham pisać, ale nie ma wokół mnie osób, które podzielałyby ze mną tę miłość i rozumiały moje aspiracje. Doceniać, owszem, doceniają, ale nie są w stanie zdziałać niczego ponad to. Mam naście lat. Jedyne, co robię, by w jakiś sposób dać upust mojej inwencji twórczej, to piszę rozprawki na lekcje języka polskiego. Tak, wiem, coś wspaniałego ;)
Mam tylko nadzieję, że mój zapał nie okaże się być chwilowym i daremnym, bo z reguły szybko rezygnuję z jakichkolwiek form aktywności internetowej. Wierzę, że tym razem będzie inaczej. Jeżeli tylko komuś spodoba się to, co piszę - będę bardzo zadowolona. Liczę na Waszą aktywność i pomoc.
Od razy uprzedzam, iż nie będzie to fotoblog, blog z opowiadaniem albo też blog o określonej tematyce. Najgorsze, co może zdarzyć się autorowi jakiegokolwiek bloga, to zaszufladkowanie i przypięcie łatki. Ja wyznaję wolność słowa w każdej dziedzinie, toteż będę chwytać się wielu tematów i zamierzam uraczyć Was przemyśleniami i refleksjami, które nawiedzają mój umysł i rozrastają się do potężnych, aczkolwiek dających się poskromić, pomysłów na napisanie pracy. Wszystko, co siedzi w mojej głowie, przelewam na papier i oddaję w Wasze ręce. Liczę na pełne zaangażowanie z Waszej, jak i z mojej strony ;) Dziękuję za uwagę!